O tym, jak księżna Kinga solą obdarowała polskie ziemie…

Rzecz działa się za czasów księcia krakowskiego Leszka Białego. Wraz z żoną, księżniczką ruską Grzymisławą, zamieszkiwali na Wawelu. Pewnego czerwcowego dnia urodził im się synek, który po pradziadku przyjął imię Bolesław. Niestety, niespełna rok po narodzinach mały Boluś stracił ojca i razem z mamą pozostali sami na zamku.
W owym czasie niejeden możny pan interesował się objęciem krakowskiego tronu. Krakowscy kasztelani pragnęli jednak, by na czele ich księstwa stanął prawowity władca – książę Bolesław. Jednak małemu Bolesławowi nie w głowie było jeszcze zasiąść na tronie. Wolał hasać po zamkowym dziedzińcu, wymachując drewnianym mieczykiem niczym mężny rycerz.
Panowie krakowscy wraz z przyszłym księciem często gościli na dworze węgierskiego króla Beli IV. Jego córka, królewna Kinga, uwielbiała bawić się z Bolesławem. Choć była od niego parę wiosen młodsza, spędzali razem mnóstwo chwil na beztroskich sielankach i objadaniu się węgierskimi słonymi placuszkami, których w Polsce nie można było uraczyć…
– Matulu, dlaczego w naszym domu nie jadamy tak smacznych placuszków? – dopytywał swą matkę Bolesław.
– Wszystko to zasługa soli, na którą u nas można sobie pozwolić tylko od święta. Na Węgrzech zaś soli wydobywanej z ziemi nigdy nie brakowało… – tłumaczyła synkowi Grzymisława.
– Ach…, jakże chciałbym kiedyś podarować sól naszym rodakom, ile dusza zapragnie… – marzył młodzieniec, przełykając któryś z kolei placuszek.
W spokoju mijały kolejne lata i nikt nie spodziewał się, iż dwójka książęcych urwisów spotka się na ślubnym kobiercu i wspólnie zasiądzie na tronie. A tak właśnie się stało. Węgierska księżniczka została żoną polskiego księcia i razem zamieszkali na Wawelu.
Kinga była księżną nadzwyczaj pobożną i dobrotliwą. Oddałaby swemu ludowi wszelkie bogactwo i z serca wspomogła każdego. Wraz z księciem Bolesławem z przejęciem obserwowali ogrom biedy, jaki otaczał ich naród.
– W moich ojczystych stronach, na Węgrzech, soli przynajmniej nie brak nikomu… – co dzień ubolewała księżna Kinga.
– Gdyby polska ziemia oddawała nam takie bogactwo, potrawy nabrałyby smaku, zaś lud posiadłby nowe lekarstwa… – wzdychał Bolesław.
– Czuję, że to się kiedyś zmieni – z błyskiem w oczach kończyła rozmowę Kinga, spoglądając gdzieś daleko w ojczyste strony…
Którejś jesieni król Bela IV zaprosił swą córkę wraz z mężem na Węgry. Młodziutka królewna już od dawna nie mogła doczekać się spotkania z rodziną, więc następnego dnia ruszyła w drogę. Niestety Bolesław nie mógł jej towarzyszyć, gdyż zatrzymały go w kraju książęce obowiązki. W czasie długiej podróży Kinga mijała wiele kapliczek. Koło żadnej nie przejechała obojętnie. Zatrzymywała cały orszak, by złożyć dziękczynne kwiaty i oddać się modlitwie. Gdy wreszcie dotarła na miejsce, pragnęła jak najszybciej odwiedzić kopalnię soli, do której ojciec niegdyś ją zabierał. Troskliwy król spełnił jej prośbę i niebawem księżniczka znalazła się w wyśnionej krainie solnych szybów. Kopalnia soli w Marmarosz zawsze wzbudzała w Kindze wielki zachwyt.
– To niebywałe, ile węgierska ziemia kryje tego jakże bezcennego bogactwa… – wzdychała księżna, przewracając w dłoni przezroczyste niczym perełki, maleńkie kryształki soli, które otrzymała w darze od samego górmistrza. – Gdyby w Polsce ziemia oddawała takie bogactwo, być może bieda przestałaby zaglądać do wiejskich chat.
Smutek na twarzy księżniczki dotknął króla.
– Córeczko, jeśliby tylko się dało, kazałbym przenieść całą tę górę solną na twą ziemię.
– Naprawdę, ojcze?! Podarowałbyś mi tę solną kopalnię? – uszczęśliwiła się dziewczyna.
– Jest twoja i niechaj służy twojemu ludowi.
I wtem Kinga uczyniła coś, co zaskoczyło każdego. Zbliżywszy się do szybu solnego, zdjęła z palca swój drogocenny pierścień z herbem Arpadów, który otrzymała od księcia Bolesława, i wrzuciła go wprost do jego wnętrza. Pierścień zniknął gdzieś głęboko w otchłani, nawet nie było słychać, jak uderza o dno. Z szybu zaś wydobyło się jedynie niewyjaśnione światło. Wtem Kinga rzekła:
– Ja, Kinga, córka węgierskiego króla i księżna księstwa krakowskiego, biorę sobie ciebie solna góro w odwieczne posiadanie i oddaję twe bogactwo polskiej ziemi.
Wszyscy zaniemówili z wrażenia, a kopalnię w Marmarosz otulił blask zachodzącego słońca.
– Pora wracać, Kingo – przerwał ciszę król Bela.
I tak dzień dobiegł końca…
Nadszedł czas powrotu do Polski. Księżna Kinga, pogrążona w głębokiej modlitwie, przez całą podróż nie wypowiadała ani słowa. Twarz miała nadzwyczaj bladą, a jej oczy płonęły tajemniczym blaskiem, podobnym do tego, który wydobywał się z szybu kopalni soli w Marmarosz. Gdy przejeżdżała obok przydrożnych kapliczek, unosiła lekko rękę ku górze, dając orszakowi znak do zatrzymania. Księżna znowu nie ominęła żadnej kapliczki, tak jak i w drodze na Węgry. Tym razem jednak w każdej z nich składała w ofierze jeden kryształek soli, który otrzymała od węgierskiego górmistrza. Dworzanie dziwili się temu niezmiernie. Nikt jednak o nic nie pytał. Nikt nie śmiał przerywać trwającej ciszy.
Po kilkugodzinnej wędrówce dotarli na Wawel. Stęskniona Kinga pobiegła uściskać się z ukochanym mężem.
– Mój drogi Bolesławie! – wykrzyczała na przywitanie – muszę ci się do czegoś przyznać! W kopalni w Marmarosz musiałam złożyć w ofierze swój pierścień zaręczynowy, który od ciebie otrzymałam. Wybacz mi i uwierz, iż przyniesie on nam o wiele większy skarb.
– Najdroższa Kingo, ufam w każde twe słowo i w każdy czyn twój… – odpowiedział troskliwy książę, przytulając swą żonę.
– Proszę, wybierzmy się na małą przejażdżkę – zaproponowała Kinga. – Chciałabym przywitać się z ludem.
Leśna droga, którą podążali, wiodła aż za Kraków. Księżna była wzruszona zapierającymi dech w piersiach widokami. Szczególne wrażenie zrobili jednak na niej pozdrawiający ich po drodze ludzie, pracowici i życzliwi.
– Ależ tu pięknie… Gdzie my jesteśmy ? – zapytała.
– To Bochnia – rzekł jak zwykle spokojnym tonem Bolesław. – To właśnie stąd miejscowa ludność pozyskuje naszą polską warzoną sól, odparowując wodę ze słonych źródełek, zwanych solankami…
Nagle oczy Kingi rozbłysły tajemniczym blaskiem. Takim samym, jakim lśniły w czasie podróży z Węgier. Orszak mijał właśnie malowniczy ogródek tonący w kolorowych kwiatach, jakich księżna jeszcze nigdy dotąd nie widziała.
– Zatrzymajmy się tu, proszę – rzekła – do kogo należy ten niesamowity ogród?
– To ogródek naszego szewca… – usłyszała w odpowiedzi od jednego z chłopów.
– Czy moglibyście go przywołać? – zapytała.
Chwilę później uradowany dostojnymi gośćmi gospodarz przybiegł na powitanie.
– Miłościwa księżno, cóż mógłbym dla Ciebie uczynić?
– Drogi szewcze, nie sprzedałbyś mi tego pięknego ogródka? – zagadnęła Kinga. – Czystym srebrem zapłacę. Wierz mi, że nie będziesz stratny.
– Niestety, tego uczynić nie mogę, albowiem nie godzi się sprzedawać ojcowizny – odpowiedział starzec. – Jeżeli jednak tak spodobał ci się mój ogród, to daruję ci go z całego serca. Jest Twój, droga pani.
Uradowana Kinga stanęła pośród kwiatów na niewielkiej kępie trawy.
– Bolesławie! – zwróciła się do męża – zwołaj proszę ludzi! Niechaj prędko kopią studnię w tym miejscu…
Książę, o nic nie pytając, spełnił prośbę swojej żony.
Po krótkiej chwili w ogrodzie zjawiło się kilku chłopów z łopatami w ręce. Ochotnicy kopali coraz głębiej i głębiej, tak że nie było już ich prawie widać. Nagle jeden z nich, syn szewca, krzyknął z głębi otchłani:
– Dalej się już nie da, miłościwa królowo. Lity kamień!
– Żaden to kamień, młodzieńcze, lecz sól! Najprawdziwsza sól! Skosztujcie sami! – wykrzyczał stojący obok chłopaka stary górnik, podając księżnej wydobyty skarb.
Wówczas stało się coś, co zadziwiło każdego. W przezroczystej bryle soli, którą trzymała w rękach Kinga, widniał pierścień. Ten sam, który poprzedniego dnia wrzuciła do wnętrza szybu solnego, podarowanego jej przez ojca.
Rozpromieniona księżna uniosła sól ku górze i uroczyście oznajmiła:
– Ofiaruję ci Polsko ten drogocenny skarb. Skarb więcej wart niż klejnoty i wszelkie złota. To bezcenne bogactwo, jakim jest sól! Niechaj od dziś służy biednym i bogatym, niechaj służy całej Polsce!
Wieść o bogactwie, jakie przywędrowało do Polski za księżną Kingą, rozeszła się po całej okolicy. Solni górnicy wzięli sobie Kingę za patronkę dla swego pięknego, ale jakże groźnego zawodu. W Polsce zaś nigdy już nie brakło soli…
Dodaj komentarz